Był to
konkurs taneczny. Dla nas – dzieci z sierocińca, dzieci niczyich. Wygrana w tym
konkursie był a równoznaczna z
przyjęciem do zespołu i pokrycie kosztów nauczania. Zawzięłam się i.. wygrałam.
Moja radość dorównywała euforii.
Wracając
do wigilii nie była ona szczęśliwa. Nigdy nie była. Ale czy mogła być? Skąd miałam
to wiedzieć? Nie spędzałam jej nigdy inaczej, niż w sztywnym ubraniu odmawiając
modlitwę. Nie byłam nigdy kochana, ale potrafiłam marzyć.
Marzyłam,
że w pięknej białej sukience siedzę na kolanach Mamusi. Jesteśmy razem. Kochamy
się. Siedzimy obydwie w salonie skąpanym
w żółtym świetle z kominka. Obok stoi piękna, ogromna choinka…
To były
tylko marzenia. Moja matka, ta prawdziwa mnie porzuciła. Zostawiła mnie. Byłam
niechciana. Urodziła mnie i oddała do sierocińca. Czasem wyobrażałam sobie, że
była to tego zmuszona okropnymi czarami, ale znałam prawdę. Opowiedziała mi ją
nasza stara opiekunka, pani Róża. To ona mnie przyjęła, jako noworodka.
Prawda
była taka, że będąc bardzo młoda, nie chciała dziecka. Gdy się o tym dowiedziałam,
przepłakałam całą noc. Później smutek zamienił się w żal, bezsilność i w gniew.
Czy potrafiłabym jej wybaczyć? Nie wiem. Nie pragnęłam jej poznać.
Wolałam zostać już w tym
sierocińcu.
--------------------------------------------------------------A więc zdecydowałam się zostać i pisać o Lilly. Nie wiem, jak mi pójdzie, ale mam nadzieję, że będzie się podobało ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz